Jest taka bajka braci Grimm, „Bajka o tym, co wyruszył, by nauczyć się bać”.
Ojciec miał dwóch synów, jednego, starszego, pracowitego i rozumnego, drugiego, młodszego, wesołego i figlarnego, dalekiego od zajmowania się zwykłymi, przyziemnymi sprawami.
Starszy wszystkiego się bał i gdy tylko go o coś poproszono, mimo że pracowity i uczynny, to bronił się przed zrobieniem czegokolwiek nocą i zawsze odpowiadał, „O nie, ojcze, nie pójdę tam, straszno mi!” bo po prostu się bał.
A młodszy…”czasem, gdy wieczorami opowiadano przy ogniu historie, przy których włos się jeży, słuchacze mawiali, „Och, straszno mi!” Młodszy siedział w kącie i wszystkiego słuchał, a nie mógł pojąć, o co w tym chodzi. „Zawsze mówią: straszno mi! A mi nie straszno. Pewnie to jakaś sztuka, z której nic nie rozumiem.”
Czy to nie czas, aby wyjść już z gry podszytej lękiem?! Czy naprawdę tak trudno wyjść z roli, czy to pierwszoplanowej, czy też drugoplanowej i zakończyć ten teatr kukiełkowy?
Strach towarzyszy nam od zawsze, nie omija nikogo. Czasami tkwi tak głęboko w nas, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, że właśnie to on kieruje naszym życiem, a nie my sami… A potrafi siać spustoszenie nie tylko w nas, ale i dookoła nas.
Nauczyłam się już bać!
Strach. Jeszcze tam jest (?)… wejdźmy tam, przyjrzyjmy się, jak wygląda…spójrzmy mu prosto w oczy, czy rzeczywiście jest taki, jak myślimy, że jest?
Godzę się z nim i mówię dziękuję…odpływa…bo ja nim nie jestem…przypłynął, bo go przywołałam, odpłynął, bo wypełnił już swoje zadanie… i znów jestem tym, który ogląda sztukę, z której nic nie rozumie…
I tak było na początku, początku bez końca…bo nikt nie znał strachu…
Monika