Pewien człowiek po ciężkiej pracy przysiadł na brzegu lasu, który graniczył z jego polem.Słonce już zachodziło, ale upał dawał się jeszcze we znaki. Popijał wodę patrząc, jak promienie przenikają skoszoną trawę, padają na kwiaty na pobliskiej łące i odbijają się w maleńkim strumyku płynącym nieopodal. Pomyślał – co za moc?! – promienie, jak złociste kłosy zbóż, żywe i gorące…skąd wiedzą…(?) Zanurzył się w swych rozmyślaniach…czy mają coś do powiedzenia…(?)…jak to jest…(?)…że… Wtem, tuż za nim poruszyło się drzewo. Lekki wiatr musnął delikatnie gałęzie, a siedzące na nim ptaki rozpostarły skrzydła i uniosły się w górę wysoko dotykając nieba. Odwrócił się by spojrzeć, co się dzieje. Usłyszał szept: „Jestem w drzewie i w jego owocach, jestem w słońcu i w każdym promyku, jestem w ptakach, jestem w niebie…Jestem w nich, a one we mnie. Jestem w tobie, a ty we mnie…rozpoznasz, a zrozumiesz…” Mimo upału i mocnej opalenizny, mężczyzna trochę zbladł…Nie przerażaj się, może to niecodzienna sytuacja dla ciebie, ale nic ci nie grozi – głos rozbrzmiał przyjaźnie. To twoje spokojne myśli przywołały i obudziły świat tajemnic, więc… Mam dla ciebie propozycję Lubomirze, rzekł głos: „przychodź codziennie o tej porze. Przychodź tak długo, jak tylko będziesz miał taką potrzebę. Każdego dnia możesz zadać mi jedno pytanie, a ja na każde odpowiem. Jeśli wytrwasz, wszystko dla ciebie stanie się jasne.”
Kim jesteś? Zapytał zaciekawiony człowiek … – i to będzie twoje pierwsze pytanie – usłyszał, a potem dostrzegł i poczuł uśmiech w drzewie, w kwiatach na łące i w słońcu…i w sobie…
Skąd zna moje imię? – szeptem zapytał sam siebie..
Wszystko ucichło, a słońce z pięknym uśmiechem, powoli, chowając się za chmurami układało się do snu…
Pospiesznie wstał z miejsca swojego odpoczynku i szybkim krokiem popędził w stronę domu. W domu czekały na niego dwie córki, Lilia i Karina. Odkąd zmarła jego ukochana żona pociechy były pod jego opieką.
A jeszcze nie tak dawno cieszyli się niezmiernie z nowego domu, ogrodu, swojego pola i lasu. Porzucili miejski zgiełk i hałas dla ciszy, spokoju i zdrowia. Niestety Malwina, jego żona, odeszła nim zawitała wiosna i pojawiły się pierwsze pąki. Czasami, jak przez mgłę, widywał postać, przechadzającą się w oddali, na tle drzew i kwiatów w ogrodzie. Płynącą, niczym obłok, postać kobiety w białej sukni z rozwianymi, długimi, blond włosami. Tęsknił…
Zbliżał się już do domu. Wciąż nie rozstawał się z głosem, który usłyszał. Każde słowo rozbrzmiewało w nim, niczym dzwon w oddali, a jednak nie był on daleko, a gdzieś głęboko, głęboko w nim… Zastanawiał się, czy mógłby tą historią podzielić się z córkami, czy w ogóle z kimkolwiek.. Ale jednak nie, nie wszystko przecież wie… i ktoś mógłby pomyśleć, że rozum mu odebrało po stracie żony.
Wszedł do domu, gdzie z wielką radością przywitały go córki. Karina, starsza przygotowała pyszną kolację, taką jak lubił. Lilia, młodsza rzuciła się jemu na szyję, po czym zsuwając się powoli z ogromnego barczystego taty, sprytnie wyjęła zawiniątko z kieszeni swojej sukienki i wcisnęła w jego ogromną dłoń. Lilia od urodzenia nie mówiła, a to co chciała przekazać tworzyła własnymi malutkimi rączkami. Zwykle były to przeróżne figury i kształty z papieru, plasteliny, kolorowych sznureczków, ale jakże to było wymowne…nie sposób było nie odgadnąć jej myśli, czy też jej próśb..
Lubomir odchylił lekko zaciśniętą dłoń, a w niej ujrzał zgnieciony papier w kształcie złocisto żółtej kuli…serce jego zadrżało i poczuł, jak jeden z promyków słońca głęboko rozgrzewa go od środka…
Cudowny wieczór już się kończył. Nadszedł czas na długi wypoczynek pod okiem srebrzystego księżyca..
cdn…
Monika Hebda