Słońce i skała Cz. 4 ostatnia

Nadszedł kolejny dzień i Lubomir znów postanowił odwiedzić to malownicze i tajemnicze miejsce…miejsce nieoczekiwanych zdarzeń i ponad zmysłowych wrażeń.

Gdy tak powolnym krokiem zbliżał się już do celu…nagle, niespodziewanie potężna góra wyrosła tuż przed nim, przysłaniając pole i las i łąkę. Zatrzymał się…nie odczuwał też już lęku, przyjmował te wszystkie niespodzianki, nie dziwiąc się im zbytnio… No góra – pomyślał – nie, właściwie wielka skała, połyskująca i śliska…Wczoraj rosła w nim przeogromna ciekawość, a dzisiaj wyrosła przeogromna góra…i żaden głos tym razem go nie przywitał…

Patrzył na skałę… i gdy się tak z uwagą jej przyglądał , to zauważył, że w niektórych miejscach zaczyna zmieniać barwy…stawała się niebieska, biała i żółta. Kolory były tak silne, że aż oczy bolały od ich blasku…Czasami musiał aż przysłaniać je dłońmi, tak intensywne światło odbijało się od skały i przenikało całą jego postać.

Przez chwilę nie mógł podnieść wzroku, a gdy mu się to udało, dostrzegł przed sobą potężny kryształ, który już nie był skałą… W nim zobaczył cały swój świat, żonę, dzieci, lasy, pola, łąki, dom, zwierzęta, morza, jeziora, rzeki…i wydarzenia z jego życia…i wszystko…Był cały zanurzony w niej…Nie…był nią…

Zbliżyła się do niego córka Lilia, trzymała w ręku lilię, biały kwiat, który mówił więcej, niż nie jedno słowo…

I nic już przed nim nie było zakryte, a księga życia, która nie miała początku ni końca, stała przed nim otworem…i ujrzał rzeczywistość rzeczy…

Czy życie Lubomira i córek, po tych zdarzeniach mogło się zmienić? A może się nic nie zmieniło, tylko nabrało światła i blasku…

Monika Hebda