Światy

To niecodzienne spotkanie odbyło się na patio, w domu Michała. Dom otwarty na gości, zawsze pełen przewijających się ciekawych postaci. Młodzi artyści, poeci, pisarze, malarze…
Ale tego wieczoru do Michała zajrzała tylko Malwina. Weszła, przepłynęła salon, jak duch, rzuciła jedynie – „Cześć”… i zapadła się w fotelu na zewnątrz, tonąc w blasku zachodzącego słońca.
Cześć – odrzekł rozbawiony Michał. Chciał nawet uwiecznić ten moment zrobieniem zdjęcia, ale nie zdążył, tak szybko przemknęła przed jego oczami. Podążył za nią na patio.
– Cóż za wejście Malwa – zagaił Michał, siadając obok niej na skórzanej pufie.
– Płynę – odparła tajemniczo.
– Dokąd? – spytał szeptem.
– W przestworza – odpowiedziała wpatrując się w niebo.
– Chcesz spróbować? – kontynuowała, nie odrywając oczu od skłębionych różowo niebieskich chmur z jeszcze jednym przeciskającym się przez nie promykiem słońca.
– Czego spróbować? – zapytał Michał.
– Podróży do światów.
– Malwa, dobrze się czujesz?
– Najlepiej, lepiej niż mogłabym sobie to wyobrazić. Promienny uśmiech nie schodził jej z ust.

Wyobraź sobie, że biorę ciebie właśnie za rękę i unosimy się wysoko ponad ten dom, las, okolicę i jeszcze wyżej i jeszcze wyżej. Widzisz jak ziemia zostaje daleko za nami, mamy ją pod stopami. Widzimy piękną mieniącą się kulę daleko, daleko pod nami…
– W porządku, unoszę się, widzę… – bardzo cicho, z przejęciem oznajmił Michał.
Poddał się biegowi zdarzeń, wewnętrznej wędrówce do światów zapomnianych, jak to zwykle mawiała Malwina.
Przebrnęli przez szarą mgłę, a wynurzając się z niej, znaleźli się w przestrzeni pełnej gwiazd, mgławic i niezliczonej liczby planet. Ujrzeli miliony mieniących się barw, miliony świateł i miliony różnorakich kształtów. Zbliżyli się do jednej z planet o niezliczonych odcieniach soczystej zieleni.
Michał postanowił na niej się zatrzymać… i wylądowali w środku aksamitnego gąszczu, niesamowitej okazałej dżungli…Zaczęli iść wzdłuż lasu, droga sama się torowała, tak jak wiatr swoim podmuchem odgarniałby drzewa, krzewy i liście, tym samym budząc uśpione kolorowe ptaki, które podrywały się do lotu, tworząc gigantyczne latawce na niebie. Doszli do góry, zielonej, pokrytej gęstą soczystą trawą.
– Wiesz, nie lubię leżeć na trawie, ale teraz tego zapragnąłem – oznajmił Michał.
– Zrób to – krzyknęła Malwina.
– Jest przyjemnie. Nie zdawałem sobie sprawy, że to może być tak przyjemne – rozmarzył się, a na dodatek ujrzał nad sobą nieskazitelne, bez żadnej chmurki, niby błękitne, ale czy błękitne (?), no tak… błękitne niebo…
– Wracamy? – zapytała Malwa
– Nie polećmy gdzieś jeszcze – odparł.
Podnosząc się zobaczył coś ogromnego, co przeleciało na jego głową.
– Ptak? – głośno zastanowiła się Malwa.
– Nie, to smok – odpowiedział Michał
– Jaki smok, nie no, daj spokój.
– A właśnie, że tak – krzyknął.
Stanął przed nim, unosząc się w powietrzu, rzecz jasna i zapytał co tu robi. Smok, bardzo sympatyczny z ogromnymi oczami spojrzał niedbale, coś tam pod smoczym nosem szepnął i odleciał. Zniknął rozpływając się w w wachlarzu przenikających się kolorach świateł.

Wracamy – stanowczo oznajmiła Malwa.

I w jednej chwili znaleźli się na patio, na tych samych miejscach i oboje wpatrzeni w niebo.

Monika Hebda