Zwiędnięta trawa

            Kręta mała rzeczka dzieliła pachnącą kwiecistą łąkę od ponurego błotnistego umierającego lasu. Gdzieś, w jednym miejscu pozostał jeszcze mały spróchniały drewniany mostek, przez który raczej można było przefrunąć niż przejść, a  najprościej, chyba by było, przepłynąć rzekę wpław. Tylko kto, skąd, z której strony i po co miałby to robić…(?)

Ale…coś jednak wisiało w powietrzu…ważki od jakiegoś czasu szeptały między sobą o czymś, póki co tajemniczym i niezrozumiałym. Przelatujące ptaki nie słyszały, drzewa szumem zagłuszały, a kumkające żaby nie były tym zainteresowane. Każdy żył swoim życiem i nie oglądał się na nikogo, przyzwyczajony do szumu, kumkania, śpiewania i innych odgłosów, które na nikim już nie robiły żadnego wrażenia.

            Pewnego razu, od strony kolorowej łąki, przy mostku, delikatnie przysiadły dwa piękne dostojne motyle. Miały już odlecieć, gdy nagle usłyszały trzepoczącą ważkę, wołającą z oddali…
– Zaczekajcie, proszę zaczekajcie – roznosiło echo głos ważki. Odwróciły główki w jej stronę i lekko się unosząc zapytały:
– Cóż takiego od nas chcesz? Przysiadłyśmy tu na chwilę – odparły.
– Wybaczcie piękne okazy, może nie mam takich skrzydeł i nie bywam na waszych pachnących łąkach, ale przez moje skrzydełka błyszczące dostrzeżecie więcej, niż nie jedno sokole oko. A też, my ważki, bywamy po obu stronach rzeki i znamy te dwa światy. Znalazłyśmy coś wyjątkowego i jeszcze żyjącego po tej drugiej stronie…
– Co to takiego? Tam nic ciekawego nie ma, tam wszystko już dawno umarło – rzekł jeden motyl, niezwykle podirytowany nie potrzebnym zawracaniem głowy.
– Nie wszystko – rzekła ważka. Zaraz za mostkiem jest nieduża kępka trawy, żyje, jest tylko zwiędnięta, ale żyje – kontynuowała.
– I co z tego – odpowiedział drugi motyl – i tak zaraz jej nie będzie.
– Nie zawracaj nam głowy, odlatujemy, skierował wzrok na swojego towarzysza, dając do zrozumienia, żeby zakończyć już to spotkanie. I odlecieli.

Ważka ze smutkiem przysiadła na kamieniu nad brzegiem rzeki. Przecież można ją jeszcze uratować – pomyślała.

            Kolejnego dnia nad rzeką pojawił się jeden z motyli. Szukał wzrokiem ważki, dostrzegł ją, dostrzegła go i ona. Uradowana podleciała do niego najszybciej, jak umiała.
– Cieszę się, że jesteś – krzyczała już z daleka.
– Spokojnie, pokaż mi to miejsce, asekuruj mnie proszę – powiedział.
– Oczywiście, poproszę jeszcze inne ważki, żeby mi pomogły, jak będziemy przedostawać się na drugi brzeg, tak, żeby nic ci się nie stało – odparła.
Po chwili pojawiło się przy nim całe mnóstwo ważek, które utworzyły z siebie dywan, który miał chronić motyla, żeby nie wpadł do wody. Powoli przelatywali nad wodą, pomagając motylowi bezpiecznie dolecieć na drugi brzeg. Byli już na miejscu. Zawiało chłodem…unosił się nieprzyjemny zapach. Ważka wskazała miejsce. Motyl zobaczył zwiędniętą trawę, jeszcze trochę zieloną, pokrytą rosą. Było w niej coś wyjątkowego. Oddychała. Jego zaś przeniknął delikatny dreszcz.
Poprosił, aby ważki pomogły mu powrócić na drugi brzeg. Miał już pomysł, jak przenieść trawę do jego pachnącej krainy.
Zaangażował mrówki, pszczoły, koniki polne i świerszcze. Te z kolei skomunikowały się ze światem podziemnym. Na pomoc przybyły bobry i krety. Bobrom udało się wykopać kępkę trawy. Jeden z nich na grzbiecie przeprawił się z nią na drugi brzeg. Tam już czekały krety, mrówki, pszczoły, koniki polne, świerszcze i motyle.

Znaleziono dogodne miejsce, na którym posadzono kępkę zwiędniętej trawy. Mrówki doprowadziły od spodu kanaliki wody, pszczółki obsypały swoim magicznym pyłkiem, a koniki polne i świerszcze dźwięcznie zaśpiewały. A wschodzące słońce otuliło trawę swym gorącym, przenikliwym i ożywczym tchnieniem.

Zwiędnięta trawa. Choć i jej życie też przemija, to nie znaczy, że nie jest najważniejsza właśnie ta chwila.

Monika Hebda