Strefa wolna od wyroków i uprzedzeń.
Wolność od…

     Miałam ostatnio sen. I jak to we śnie, nie miałam pojęcia, jak i dlaczego znalazłam się właśnie w tym miejscu. Przede mną jedna droga, piaszczysta, wijąca się droga w środku lasu, prowadząca do zagrody. Jakby wskazówka, kierunek, dokąd mam podążać. Wiedziałam, czułam, że muszę tam wejść, pozbierać jakieś zioła i szybko zawrócić… Drewniana brama była lekko uchylona… Śmiało weszłam na teren pełen zieleni, krzewów, kwiatów i drzew. Skierowałam kroki w jedno miejsce. Nigdy tu wcześniej nie byłam, a mimo to bez przeszkód odnalazłam to, po co przyszłam. Gdy już prawie koszyk był pełen ziół, nagle, w oddali, pojawiły się dwa psy, jeden większy, jak wilk ( a może to był wilk ?! ), drugi mały, śmiesznie kicający, jak zając, choć jestem przekonana, że nim nie był. Większy naostrzył kły i z przerażającą prędkością uskutecznił bieg w moim kierunku. Błyskawicznie się podniosłam i zaczęłam uciekać w stronę wyjścia. Będąc już przy bramie przewróciłam się na ziemię, a on prawie mnie już dopadł… I jak to we śnie się zdarza, ogarnia nas bezsilność, nic nie można zrobić, ten bezruch obezwładnia całe nasze ciało. Jednak coś mi mówiło, że tym razem, że właśnie teraz pokonam…tę niemoc… te ograniczenia. Można sobie tylko wyobrazić, jaki to był wysiłek – bez wysiłku…i całą sobą, z wielką determinacją, choć wydawało się, że trwało to wieczność i było niemożliwością…w ostatniej chwili, gdy już prawie pies wbijał swoje zęby w moją nogę…zamknęłam bramę… I jak gdyby nigdy nic wstałam, podniosłam koszyk i znalazłam się na drodze, która mnie tu przywiodła, zostawiając wszystko za sobą…bez strachu, bez przejęcia, bez drżenia serca… Szłam spokojna, a obok mnie, ni stąd, ni zowąd pojawił się, już całkiem przyjazny pies, który nie tak dawno chciał mnie pożreć, a za nim mały niby zając… Szliśmy i… szliśmy tak razem, jak starzy przyjaciele…Obudziłam się, a może w ogóle ja nie śniłam…(?)

      I cóż takiego nadzwyczajnego jest w tym śnie. Sen, jak sen. Niby nic, a jednak… pod warunkiem, że nie pokusimy się o jego interpretację, a skupimy na odczuwaniu, to jednak coś w nim jest… Bez względu na to, czy to jawa, czy sen, w moim pojęciu, w jednym i drugim przypadku, czegoś doświadczamy, coś przeżywamy…w jednym i drugim przypadku rzeczy, które się dzieją są tak realne i rzeczywiste w naszym mniemaniu, że nie odróżniamy, czy to jawa czy sen. Bo te różnice w rzeczy samej nie istnieją.
Zdarza się też, że pewne zdarzenia, jak na przykład latanie, czy inne doznania, z którymi nasz umysł nie miał do czynienia w świecie materii, to określa je jako nadprzyrodzone. A to, co wydaje się nam nadprzyrodzone, to tylko zmysły, przez nas jeszcze nie rozpoznane… a właściwe zapomniane, po prostu nieużywane…

Ale wracając do doświadczeń i przeżyć, dzięki którym uczymy się i poszerzamy naszą świadomość, jeśli zdajemy sobie sprawę, że właśnie tak to jest.
Otóż przy założeniu, że cała gama emocji użyta przy każdym z naszych doświadczeń, wyłania się i decyduje o każdym jego przebiegu, a i też efekcie końcowym, to wnioskuję, iż to właśnie one (emocje) mogą nami kierować. Jak to się mówi biorą „górę” nad nami. Bezmyślnie poddając się mechanizmowi projekcji, pozwalamy, nieświadomie rzecz jasna, na zawładnięcie każdym elementem naszego życia, a wręcz stajemy się ową emocją, a przecież nią nie jesteśmy… Kim, czym zatem jesteśmy?! I czego tak naprawdę jesteśmy świadomi?!

Tak, czy inaczej, ten wbrew pozorom, w sumie dobrze kończący się sen, to nic innego, jak psychologiczny, można by rzec, „zabieg” wewnętrznej przemiany. „Zabieg” wskazujący na przekierowanie uwagi wyłącznie na odczuwanie i obserwowanie zdarzenia, z miejsca, skąd właśnie czerpiemy moc.
To taka strefa wolna od uprzedzeń i wyroków, bez osądzania sytuacji, bez skazywania siebie na porażkę, bez osiągania czegoś, bez wątpliwości…etc…
Inaczej wolność od pojęć i wyobrażeń… wolność od lęku, strachu i innych emocji i… też myśli…za którymi podąża energia i materializuje wszystko, co zostało „pomyślane”…

Monika